ADAPTACJA ZAWODOWA OSÓB W TRUDNEJ SYTUACJI ŻYCIOWEJ

ROZDZIAŁ TRZECI

Spółdzielczość trzeba rozumieć, spółdzielczość trzeba czuć

Z wiceburmistrzem Miasta Aleksandrów Kujawski, Jerzym Erwińskim rozmawia Anna Dranikowska
Uruchom lektora:
Rozmiar czcionki: A | A+ | A++   Kontrast: Tryb kontrastu Wysoki Tryb standardowy Standardowy

Co przekonało Pana do założenia spółdzielni?

Muszę przyznać, że o spółdzielni socjalnej myślałem już od dawna. Zarówno jak o formie zatrudnienia, ale też w kontekście możliwości zlecania pewnych zadań wynikających z obowiązków gminy własnemu podmiotowi. I stworzenia dzięki temu nowych miejsc pracy. Prawda jest taka, że jako Urząd Miasta mamy niewielkie możliwości tworzenia nowych miejsc pracy. Co możemy zrobić? Zatrudnić kogoś w urzędzie? To żadne rozwiązanie. Rozmawiałem z burmistrzem, Andrzejem Cieślą i spółdzielnię socjalną uznaliśmy za najlepszy pomysł. To było jeszcze zanim pojawił się projekt.

A jak znaleźliście się w projekcie?

Szukaliśmy kogoś, kto by nam przy tej naszej spółdzielni pomógł, rozmawialiśmy z Regionalnym Ośrodek Polityki Społecznej w Toruniu. I wreszcie w 2013 roku dostałem zaproszenie na spotkanie w Przysieku. To było właśnie seminarium o ekonomii społecznej, była też mowa o projekcie, z którego można było dostać dofinansowanie na zatrudnienie pracowników w spółdzielni. Pojechałem tam razem z naszym kierownikiem Warsztatów Terapii Zajęciowej, Mieczysławem Kołodziejem. Było sporo konkretów, wiec nie czekając na jakieś dodatkowe wielkie analizy zaraz po spotkaniu zgłosiłem naszą kandydaturę. Tak się zaczęła nasza współpraca ze Stowarzyszeniem Na Rzecz Spółdzielni Socjalnych i ze Stowarzyszeniem Gineka.

I jak by ją Pan ocenił?

Nie mogę narzekać. Poznańskie Stowarzyszenie naprawdę się nami zaopiekowało. Ja miałem możliwości i zapal, wy mieliście umiejętności i wiedzę, to się tak ładnie połączyło. Pan Zbyszek odbierał wszystkie telefony i tłumaczył wszystko, o co pytaliśmy. Całe to zakładanie trwało trochę dłużej niż myślałem, miałem nadzieję, że będzie szybciej, ale udało się. Wzięliśmy też udział w dwóch wizytach studyjnych we Włoszech – zarówno my, jak i nasi pracownicy. Tam zobaczyliśmy, że to rzeczywiście działa. Nasze – mam tu na myśli Polskę – tradycje spółdzielczości też długie, ale niestety zostały częściowo zapomniane.

Zapał gminy Aleksandrów, chociaż ogromny, mógł nie wystarczyć, bo spółdzielnia potrzebuje przynajmniej dwóch członków założycieli. Kto i dlaczego zdecydował się na współpracę?

Poszukiwania nie były proste. Mieliśmy oczywiście swoje typy, prowadziliśmy wstępne rozmowy z potencjalnymi partnerami. Rozmowy skomplikowały nam jednak kryteria projektowe. Okazało się, że spółdzielnię mogą założyć gminy, w których średnia podopiecznych MOPSu i GOPSu jest większa niż średnia wojewódzka. I jako miasto nie łapaliśmy się do tego. To, co w każdych innych okolicznościach jest wiadomością dobrą, niekoniecznie cieszyło nas w tym wypadku. Spółdzielnię w dalszym ciągu mogła założyć gmina, ale przyszli pracownicy nie mogli być zameldowani w mieście.

To rzeczywiście komplikacja – plan zatrudnienia swoich własnych ludzi spalił na panewce. Nie zniechęciło Was to?

Nie. Uznaliśmy, że pierwsza piątka pracowników może być spoza Aleksandrowa. I tak planowaliśmy zwiększyć zatrudnienie i kolejne osoby miały być już z miasta. I tak zresztą jest. Ale miałem mówić o partnerach.

Tak, kto ostatecznie został partnerem gminy?

Kiedy dowiedzieliśmy się o kryteriach zaczęliśmy szukać innego partnera. Doszliśmy do porozumienia z gminami Waganiec i Raciążek. Nie mówię oczywiście, że to był przypadek, bo z obiema gminami współpracowaliśmy już od lat. Obie spełniały też kryteria, w związku z czym zdecydowaliśmy, że zrobimy to w trójkę. Wszystko było już gotowe, przygotowaliśmy odpowiednie uchwały. No i okazało się, że radni gminy Raciążek nie przyjęli uchwały. I tak zostaliśmy my i gmina Waganiec.

A czy radni Aleksandrowa mieli jakieś opory?

Oczywiście, radni mieli swoje wątpliwości. Myślę, że wynikało to wszystko głównie z nieznajomości specyfiki działalności spółdzielni socjalnej. Musiałem im wszystko wyjaśnić, pojechaliśmy też do Piły, gdzie działa Spółdzielnia Socjalna Zielona Piła, żeby mogli zobaczyć, jak to funkcjonuje w praktyce. To był bardzo udany wyjazd. Radni dowiedzieli się na czym polega działalność takiej spółdzielni, wyrobili sobie własne zdanie. Nie bez znaczenia był też fakt, że na sesji gminy podczas której miała zostać przyjęta uchwała o założeniu spółdzielni byli również obecni przedstawiciele obu stowarzyszeń, którzy na bieżąco wyjaśniali wszystkie wątpliwości.

Nie baliście się Państwo, że spółdzielnia zabierze pracę innym osobom?

Nie. Zrobiliśmy naprawdę solidna analizę rynku lokalnego i znaleźliśmy z burmistrzem oraz prezesami spółek takie zadania, żeby nie odbierać zleceń innym czy mówiąc kolokwialnie – nie wchodzić innym w paradę. Trzeba znaleźć niszę, istnieją też takie zlecenia samorządu, które są zbyt małe, żeby tradycyjna firma była nimi zainteresowana.

Co zlecacie spółdzielni?

Przede wszystkim zadania z zakresu gospodarki komunalnej, czyli sprzątanie i pielęgnację zieleni. Te prace spółdzielnia mogła zacząć najszybciej. Zdecydowaliśmy się też przekazać spółdzielni zadania z zakresu profilaktyki uzależnień. To spółdzielnia prowadzi punkt konsultacyjny – zatrudnia psychologa i terapeutę. Gmina Waganiec – z racji skromniejszych możliwości – stworzyła jedno miejsce pracy dla gońca. Ale i to się liczy. Z czasem rozszerzyliśmy działalność spółdzielni o catering i produkcję rękodzieła. W pobliżu jest Ciechocinek, rozmawialiśmy już z dyrektorami tamtejszych sanatoriów i mamy zielone światło, żeby działać. Możemy to sprzedawać na ich terenie.

Na co trzeba położyć szczególny nacisk przy tworzeniu spółdzielni?

Jest wiele elementów, które należy starannie przemyśleć i uporządkować, żeby spółdzielnię socjalną stworzyć. Tak było i w naszym przypadku. Wiele zależy od przekonania osób tworzących spółdzielnię, myślę też, że jedną z ważniejszych rzeczy jest znalezienie lidera. Inna ważna sprawa – rekrutacja. Bardzo zaangażowaliśmy się – mam na myśli siebie i prezesa – w rekrutację. Rozmawiałem z wieloma instytucjami, uruchomiliśmy różne źródła, bo zależało nam, żeby do pracy przyszły nie tylko osoby potrzebujące, ale też mocno zmotywowane, bo przecież zapowiadała się długa współpraca. Sukces całego przedsięwzięcia od niej zależał. Powiem pani ciekawostkę – tak się w to zaangażowałem, że napisałem prace podyplomową: Rekrutacja do spółdzielni socjalnej na przykładzie Spółdzielni Socjalnej Kujawianka.

Ile osób Spółdzielnia zatrudnia obecnie?

Osiem. I jest jeszcze pięciu stażystów z Urzędu Pracy.

Proszę opowiedzieć na czym, według Pana, polega specyfika spółdzielni socjalnej?

Widzi pani, my mamy świadomość, że spółdzielnia socjalna to nie jest zwykła firma. To coś w rodzaju rodziny, dlatego jej prezes powinien być nie tylko dyrektorem firmy, ale też opiekunem osób w niej zatrudnionych. Powinien bardziej się tymi ludźmi opiekować, wiedzieć więcej o ich problemach, szukać razem z nimi rozwiązań. Z kolei my jako samorząd nie możemy o spółdzielni zapominać. Nam jest łatwiej, mamy instrumenty, które pozwalają nam trafić do różnych instytucji: do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, Urzędu Pracy czy Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. My – mam tu na myśli urzędników gminy Aleksandrowa – siebie, pana burmistrza czy skarbnika gminy, interesujemy się cały czas tym, co się w spółdzielni dzieje, rozmawiamy z prezesem, szukamy nowych rozwiązań, monitorujemy sytuację.

Gmina Miejska Aleksandrów jest głównym zleceniodawcą spółdzielni?

Tak. Korzystamy z możliwości bezprzetargowego zlecania zleceń spółdzielni. Mało tego, w dowód zaufania do spółdzielni umowy, które podpisaliśmy na sprzątanie czy pielęgnację zieleni są trzyletnie. Regularnie współpracujemy ze wszystkimi z wydziałami, więc zadań jest nawet często więcej niż pozwalają na to możliwości spółdzielni. Było też wspomniane już zlecenie od gminy Waganiec. Powoli przybywa zleceń od osób prywatnych. Jestem bardzo za tym, żeby prezes poszukiwał zleceń poza samorządem. O tym, że istnieje u nas spółdzielnia poinformowaliśmy wszystkie instytucje pomocowe, a także lokalne media. To procentuje, przekłada się na nowe zlecenia. W ogóle bardzo stawiamy na współpracę.

Na czym polega ta współpraca?

Powiem tak: na otwarcie spółdzielni zaprosiliśmy chyba wszystkich możliwych sprzymierzeńców. Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej z Torunia, oba Stowarzyszenia z którymi współpracowaliśmy w ramach projektu, ale przede wszystkim wszystkie instytucje, które mogłyby ze spółdzielnią współpracować i które powinny o niej wiedzieć. A więc: MOPS, PCPR, PUP, WTZ. Kierownik Warsztatu Terapii Zajęciowej, pan Mieczysław Kołodziej jest zresztą społecznym wiceprezesem spółdzielni. Na początku chcieliśmy, żeby był to ktoś z Wagańca – w końcu jesteśmy partnerami. Ale to powodowało szereg komplikacji natury praktycznej, więc w końcu za porozumieniem stron zgodziliśmy się na pana Mieczysława. Jest on bardzo zaangażowany i z perspektywy czasu uważam, że to była bardzo dobra decyzja.

Spółdzielnie socjalna przy Warsztatach Terapii Zajęciowej to obecnie bardzo popularne rozwiązanie. Czy również o tym myśleliście?

Tak, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma takiej potrzeby i ostatecznie zostało tak jest i ten model naszej współpracy się sprawdza. Pomoc merytoryczna, zatrudnienie – to przecież byłby ideał, gdyby WTZ przygotowywał do pracy swoich podopiecznych, a oni znajdowali później pracę w spółdzielni. I właściwie tak się już u nas zadziało. Mamy już stażystów z Warsztatu i będziemy mieli również pracowników.

Co uważa Pan za największy sukces spółdzielni?

Na naszą korzyść przemawiają liczby. Przypomnę, że udziały obu gmin były symboliczne – to było 1000 złotych. Za to później z sukcesem pozyskiwaliśmy środki – na przykład na utworzenie i doposażenie nowych miejsc racy. Ostatecznie przychód spółdzielni w ubiegłym roku wyniósł około 320 tys. złotych, po odliczeniu kosztów spółdzielnia zamknęła rok z zyskiem blisko 35 tys. złotych. Przy tym wszystkim sporo inwestowaliśmy – spółdzielnia kupiła na przykład samochód, wyposażyła kuchnię, zakupiła niezbędny sprzęt. Wszystko po to, żebyśmy mogli poszerzyć naszą ofertę o catering.

Dlaczego właśnie catering?

Catering dla szkół to problem o którym mówi się od lat. Gminy szukając oszczędności korzystają z cateringu zewnętrznego. Wychodzi taniej, ale często i gorzej. Nam udało się połączyć ogień z wodą. Cena jest niższa, ale spółdzielni udało się obniżyć koszty własne – przygotowujemy posiłki na terenie Aleksandrowa, droga jest krótka, posiłki są ciepłe i smaczne.

Ile szkół obsługuje spółdzielnia?

W chwili obecnej dwie podstawówki i jedno gimnazjum, ale wiem ze są już oferty ze szkół ponadgimnazjalnych. Codziennie spółdzielnia przygotowuje około 180 posiłków. Do tego dochodzą oczywiście imprezy okazjonalne, jak na przykład przygotowanie Wigilii dla osób podopiecznych Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Za te same pieniądze, które były przeznaczane dla firmy zewnętrznej, spółdzielnia przygotowała podobno tak catering, że stół się uginał, a pani kierownik mówiła, że nie pamięta takiej Wigilii. Wzrasta też zainteresowanie mieszkańców miasta. W uznaniu zasług spółdzielni pan burmistrz zdecydował, że to właśnie spółdzielnia przygotuje catering na zbliżające się święto 110-lecia Ochotniczej Straży Pożarnej w Aleksandrowie Kujawskim i towarzyszący tym obchodom przegląd strażackich orkiestr. Zjadą się tu orkiestry z całego regionu.

Czy w takim razie jest coś, co Was niepokoi?

Cóż, przed nami Walne Zebranie członków założycieli spółdzielni. A trzeba powiedzieć, że w międzyczasie w Gminie Waganiec zmieniła się władza. Obawiamy się czy nowy wójt nadal będzie chciał angażować się w działalność spółdzielni. Mam nadzieję, że zarówno jego, jak i radnych uda się przekonać, ale ponieważ jestem zapobiegliwy, to plan B oczywiście istnieje.

Co doradziłby Pan innym samorządowcom myślącym o założeniu spółdzielni?

Już miałem taką sytuację! Oni muszą być sami przekonani co do skuteczności tej formy działania, bo jak to będzie na siłę, bo usłyszeli gdzieś, że jest taka moda, to nic z tego nie wyjdzie. No i trzeba znaleźć lidera, bo jeśli będzie to osoba, której się tylko każe, a która sama nie chce, to nie wiem czy to się uda. Oczywiście również w samorządzie musi być jakiś zapaleniec, w który to wierzy. U nas byłem to ja, chociaż wsparcia pana burmistrza i skarbnika gminy nie sposób umniejszyć. Czasem żartujemy, że jak będziemy musieli odejść z samorządu, to założymy spółdzielnię.

Jakie są plany spółdzielni na przyszłość?

Najlepiej byłoby zapytać o to prezesa. Ale ze swojej strony mogę powiedzieć tak: Obecna siedziba Spółdzielni znajduje się Miejskim Centrum Kultury. Jest tam odpowiednie zaplecze. Chciałbym, żeby w przyszłości było to wielofunkcyjne centrum społeczne – Dom Kultury, spółdzielnia, Centrum Seniora, Warsztaty Terapii Zajęciowej. I żeby wszyscy ze sobą współpracowali, widzę to jako wielofunkcyjne centrum integracji społecznej. Dobry pomysł, prawda?

Bardzo dobry. Dziękuję za rozmowę.

 

PRZEJDŹ DO ROZDZIAŁU CZWARTEGO