Aleksandra Wojtaszek: Jak wygląda dzień z życia prezesa spółdzielni socjalnej?
Roman Bicki: Dzień zaczyna się bardzo wcześnie. Wstaję już o 5 rano. Każdego dnia wstaję rano i myślę, co by tu zrobić, żeby moi pracownicy mieli pracę. Boję się, że kiedyś taki dzień przyjdzie, że przyjdę, a tu pracy nie będzie. To jest na razie moja największa zmora. Ale na razie, na szczęście, praca jest. Rano zawsze jestem na miejscu już przed 7, żeby pracownicy wiedzieli, że prezes też jest na miejscu, że on też musi przyjść i nie spóźniać się do pracy.
Parę początkowych dni przerobiłem z nimi od początku do końca, tak żebyśmy mogli porozmawiać, zżyć się ze sobą. Kiedy już szykowaliśmy front robót remontowych w naszej siedzibie, myśleliśmy, co trzeba zakupić. Oczywiście musiałem jechać na zakupy. Cięższe materiały dowoziła firma, lżejsze ja swoim samochodem. Tak to już jest, że prezes to nie tylko krawat i biała koszula, ale i w pracy trzeba też nieraz rękawy zakasać i pomagać pracownikom, żebyśmy mogli jakoś wspólnie sobie to nasze gniazdeczko stworzyć.
Później, już tak po miesiącu, kiedy wszystko przygotowaliśmy, nadszedł czas na pierwsze zlecenia. W Zarządzie Dróg dostaliśmy zlecenie - malowanie balustrad mostowych przy drogach powiatowych. Trzeba przygotować farbę, dokonać zakupu materiałów, pędzli, papierów ściernych, szczotek, bo do tego się zobowiązaliśmy. Trzeba to też potem wszystko zawieźć. Tu znowu prezes jako kierowca. Zawoziłem też pracowników na mosty. A skoro już daleko jechałem na te mosty, to nie opłacało mi się wracać, więc zostawałem. Przebierałem się w odpowiednie ubranie i razem z nimi pracowałem, malowałem. To jest taka przyjemna, łatwa praca. Teraz mamy kolejne zlecenie, również z Zarządu, - remontowaliśmy takie pomieszczenie, bardzo zaniedbane, bo to kotłownia na opał stały, węgiel. To zlecenie już teraz kończymy i przechodzimy do etapu następnego, czyli odzyskiwania szkła. Tu zaczęły się lekkie schody, ponieważ nie jest to praca łatwa. Pracownicy mają zabezpieczenia, rękawice skórzane, okulary ochronne, ale jest to robota ciężka. Panowie sobie radzą. Dla Pań jest to ciężkie - szkło pryska, a trzeba jeszcze ramę postawić i z kitu czy silikonu oczyścić po to, żeby szkło było czyste. Wówczas jest dużo droższe, aniżeli szkło zanieczyszczone. Współpracujemy z lokalnym przedsiębiorcą, który jest trzeci w Polsce, jeśli chodzi o złom szklany. Okazuje się, że bardzo potrzebne jest szkło odzyskiwane. Jest dużo tańsze, niż surowiec i dlatego on się zgodził, że będzie od nas odbierał to szkło, płacąc za nie taką cenę, po jakiej je sprzedaje. Doliczyłby koszty dojazdu, ale nie chce na nas zarabiać i po prostu będzie nam pomagał, żebyśmy mogli to szkło przez jego firmę odstawiać do huty.
AW: Jak postrzegasz swoją pracę prezesa spółdzielni socjalnej? Jako szansę, wyzwanie, obowiązek, a może przyjemność?
RB: To tak po trochu jest tym wszystkim. Chociaż ja już w tym wieku wyrosłem z tego, że to jest funkcja prezesa. Fajnie brzmi, ale czy to prezes, czy to pracownik, są po prostu zadania do wykonania. Trzeba zadbać, żeby pracownik był dobrze wyposażony. Miał to, co mieć powinien - ubranie robocze, odpowiednie narzędzia. I to jest pierwsze zadanie prezesa - żeby zadbać o pracowników.
Ja, od ponad 20 lat, mam stanowisko kierownicze, praktycznie od początku swojej kariery zawodowej. Od wielu lat zarządzam już pracownikami i wiem jakie mieć podejście, jak trzeba pracowników szanować. Wiem też, że trzeba wspólny model wypracować, że nie wolno pracownika jak niewolnika traktować, bo wtedy on się zniechęci do pracy i nie będzie przychodził. Nie ma nic gorszego, jak przychodzić z niechęcią do pracy. Ale też role muszą być rozdzielone, każdy powinien wykonywać swoje obowiązki.
AW: Opowiedz teraz, jak zaczęła się Twoja przygoda ze spółdzielczością socjalną.
RB: To jest długa droga. Wcześniej pracowałem w biznesie. Bardzo dużo podróżowałem, ale jak człowiek osiąga wiek ponad 40 lat, to już te podróże coraz mniej bawią. W końcu zrozumiałem, że nie można tak pędzić. W tym momencie się wycofałem. Dostałem wtedy ofertę objęcia stanowiska dyrektora Departamentu do Spraw Społecznych w Urzędzie Marszałkowskim. Przyjąłem ją. Moim zadaniem była budowa całego departamentu od podstaw.. Miałem pod sobą, między innymi, Wydział ds. Osób Niepełnosprawnych. Tam właśnie spotkałem się po raz pierwszy z niepełnosprawnością, z ludźmi zagrożonymi wykluczeniem społecznym. Jednocześnie nadzorowałem prace Wojewódzkiego Urzędu Pracy oraz Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Toruniu. Tam z kolei poznałem, czym naprawdę jest niepełnosprawność, ponieważ tworzyliśmy Zakłady Aktywności Zawodowej, odwiedzałem też Warsztaty Terapii Zajęciowej. Zrobiłem się bardziej wrażliwy na problemy społeczne, na sytuację osób zagrożonych wykluczeniem, bo niepełnosprawni należą do tej kategorii. To było moje pierwsze spotkanie z działalnością społeczną. Następnie zostałem dyrektorem Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej w Toruniu. Tam poznałem ubóstwo ludzi, których nie stać na własne mieszkanie i którzy mieszkają w lokalach socjalnych. Zawsze jest to standard obniżony. Wtedy wpadłem na dobry pomysł:
Co ma robić dyrektor, jeśli ktoś jest zadłużony? Wzywa się do zapłaty. Nie płaci. Eksmitować? Spróbowałem inaczej. Wdrożyłem program odpracowywania swojego zadłużenia. I do tej pory ten program funkcjonuje. Ludzie przyuczają się do pracy, a z drugiej strony wiedzą, że mają jakiś dochód, wiedzą, że z tego pokrywają koszty mieszkania, czynsz. W zamian za to zawieszałem na jakiś czas komornika. Wiele osób chciało odpracować swoje zadłużenie do końca. Potem przyszedł mi do głowy taki pomysł i to był wspaniały pomysł, żeby powstała spółdzielnia socjalna właśnie przy ZGM dla tych ludzi, którzy chcieli odpracować swój dług. Wtedy miały właściwie miejsce pierwsze kontakty z Prezesem Stowarzyszenia na Rzecz Spółdzielni Socjalnych, Przemkiem Piechockim. Był w Toruniu, przekazywał nam informacje. Już praktycznie mieliśmy wtedy cały projekt funkcjonowania tej spółdzielni i uważam, że byłby to praktycznie taki samograj. ZGM musi sprzątać klatki schodowe, musi sprzątać tereny, które są na zewnątrz, jak trawniki, więc mielibyśmy pracę na bieżąco dla tych ludzi. Oni mieliby dochód, płaciliby czynsz w terminie. Mało tego, pracowaliby blisko swojego miejsca zamieszkania, od razu bardziej by o to dbali. Pomysł był super, tylko się nie ziścił. Trochę chyba zabrakło chęci ze strony magistratu. Przedłużało się to, przedłużało, w końcu ja odszedłem, a następca już tematu nie podjął. No a wtedy, w rozmowie ze Starostą Golubia-Dobrzynia, Wojciechem Kwiatkowskim, który jest osobą nieprzeciętną, która ma prospołeczne serce, wyszło na jaw, że chcę założyć spółdzielnię socjalną. W dwie godziny się dogadaliśmy. To, że udało się tak szybko było możliwe również dzięki Stowarzyszeniu Na Rzecz Spółdzielni Socjalnych z Poznania, które zawsze będę wychwalał, Prezesa i w ogóle członków, którzy wspierali nas na każdym etapie. Bez tego mogłoby być ciężko. I prawnie, i mentalnie miałem bardzo duże wsparcie. To Stowarzyszenie było tym organem, który wsparł i Starostwo golubsko-dobrzyńskie, i mnie po to, aby ta spółdzielnia mogła powstać. I powstała. Starostwo jest matką spółdzielni, a Przemek Piechocki ojcem [
śmiech]. W każdym razie udało się założyć naszą spółdzielnię Gold Serwis i to bardzo szybko, bo czasu mieliśmy niewiele. Na szczęście udało się jeszcze wejść w projekt, w którym mamy zatrudnienie subsydiowane dla 5 osób. 3 kwietnia już spółdzielnia była zarejestrowana, a z pracami ruszyliśmy przecież na początku roku. Spółdzielnia jest, funkcjonuje, ma osobowość prawną. Pracownicy są zadowoleni. Akurat są to osoby, które mają powyżej 50 lat, długotrwale bezrobotne. Na rynku otwartym ciężko już im znaleźć pracę, a zależy im na pracy, bo zbliża się już wiek emerytalny. Żeby mieć emeryturę, trzeba mieć dochody, legalne zatrudnienie. No, najważniejsze, żeby to się wszystko dalej rozwijało. Planów na przyszłość jest wiele, ale na razie trzeba jeszcze ugruntować to, co jest.
AW: A jak wyglądała dokładnie pomoc samorządowców z Golubia-Dobrzynia i okolic?
RB: Spółdzielnia socjalna Gold Serwis została założona przez trzy podmioty prawne: przez Starostwo golubsko-dobrzyńskie, gminę Radomin oraz gminę wiejską Golub-Dobrzyń. Lwią część wkładu finansowego wyłożył starosta powiatu golubsko-dobrzyńskiego, Wojciech Kwiatkowski. To jest 100 000 zł udziałów i 1000 zł wpisowego. Gminy wykupiły po jednym udziale, czyli po 1000 zł i wpisowe też 1000 zł, czyli po 2000 zł. Także spółdzielnia miała dobry start. Mam nadzieję, że za rok, jak już sporządzimy bilans, to okaże się, że ten kapitał się pomnożył. O ile, to jeszcze zobaczymy, bo zlecenia są, ale nie aż tyle, żebyśmy mogli sobie zapewnić ciągłość. Starostwo nie dość, że wsparło nas finansowo, to jeszcze podległe mu jednostki: Zarządy Dróg, szpitale mobilizuje, żeby nam zadania zlecały. Dla tych jednostek jest to również dobre rozwiązanie, bo nie muszą już czekać 2-3 tygodnie na rozstrzygnięcie przetargu. Nam można zlecić zadanie bez przetargu. Biorę ludzi i po prostu wykonujemy zadanie.
AW: Czy uważasz, że pomoc ze strony samorządów jest konieczna?
RB: Uważam, że jest konieczna. Kiedy powstaje spółdzielnia, to ona jest jak raczkujące dziecko. Żeby mogła biegać, musi się najpierw nauczyć chodzić. Jeśli jest to spółdzielnia socjalna założona przez samorządy, to od samego początku trzeba wyznaczyć taką linię demarkacyjną: pomyśleć, co ten samorząd może nam zlecić, co może dla nas zrobić, a co musimy zrobić sami, określić, co kto może wnieść, poza pieniędzmi. Trzeba wyznaczyć terminy, kiedy możliwe będzie wykonanie usług, bo być może samorząd ma już podpisaną umowę z kimś innym, ale w przyszłości chciałby to zlecić spółdzielni. To jest bardzo ważne, bo na takim małym rynku usług, jaki mamy tutaj w Golubiu-Dobrzyniu, to naprawdę trzeba się niemało rączkami namachać, żeby zdobyć zlecenie. I tutaj samorząd jest naprawdę dużym wsparciem. Ma swoje zadania, a w ich ramach może też wspierać spółdzielnie socjalne. I oby tak było zawsze.
AW: Jakie są korzyści dla samorządów płynące z ich współpracy ze spółdzielniami?
RB: Jedną z korzyści jest to, że oni mogą spółdzielni prace zlecać bezpośrednio. Nie muszą ogłaszać przetargów. Przetargi bywają bardzo chimeryczne. Czasami przedstawiona jest bardzo niska cena, ale nie wiadomo, jaka jest jakość za tę cenę. Niestety, często niska cena oznacza mierną jakość. A zlecając zadania spółdzielni, samorządowcy wiedzą już, myślę, że wiedzą, że prace zostaną wykonane solidnie, a co więcej pieniądze wypłacone spółdzielni wymiernie wspierają ludzi bezrobotnych. To nie jest tak, że oni biorą się znikąd. Pracownicy spółdzielni są osobami długotrwale bezrobotnymi. Jest więc ta świadomość, że pieniądze wydane przez samorządy wracają w formie wynagrodzeń do osób, które były bezrobotne, a teraz pracują.
AW: Czy uważasz, że spółdzielnia socjalna może być postrzegana jako forma promocji dla lokalnych samorządów?
RB: Kiedy wystartowaliśmy ukazały się artykuły w prasie lokalnej, mówiące o tym, że powstała spółdzielnia socjalna zatrudniająca ludzi bezrobotnych w wieku powyżej 50 lat. Odbiło się to szerokim echem. Przychodziły do mnie osoby, przynosiły CV, mówiąc, że oni też chcieliby pracować w spółdzielni i dlatego też myślę, że jest ona bardzo dobrze postrzegana. Dostaję nawet sporo telefonów od swoich dawnych znajomych. Jak się dowiedzieli, że jestem prezesem spółdzielni, to gratulowali, że się udało ją założyć. W prasie toruńskiej ukazał się nawet artykuł o spółdzielni i jej działalności. Promocyjnie jest to idealne, ponieważ spółdzielczość u nas w kraju jeszcze raczkuje, ale coraz częściej mówi się o tym, że jest to bardzo dobre rozwiązanie skutecznej walki z bezrobociem. To jest już wymierne. To nie jest jak z urzędami pracy, które szkolą pracowników. Ludzie przeszli 20 szkoleń, a pracy dalej nie mają. Praca w spółdzielni przynosi wymierne korzyści. Zatrudniamy pracownika. Pracuje w spółdzielni. Na początek oczywiście za najniższą krajową, ale z czasem, jak będą zyski, to pracownicy też będą otrzymywać większe wynagrodzenia. Sama nazwa jest jednak nietrafiona przez ustawodawcę. Socjalna – to słowo od razu nas szufladkuje. A to jest zakład pracy, który zatrudnia osoby bezrobotne. Ale ostatecznie to jest nazwa tylko, można się do tego przyzwyczaić i sądzę, że z czasem to okrzepnie. Ludzie będą wiedzieć, że przymiotnik socjalna, nie znaczy, że zatrudnia osoby, które są na garnuszku państwa, ale, że są to osoby, które normalnie pracują, zarabiają na siebie, dostają za to wynagrodzenie.
AW: Jakie cechy decydują o sukcesie spółdzielni socjalnej?
RB: Przede wszystkim mobilność. Mobilność prezesa, który musi obracać się wszędzie, żeby znaleźć pracę dla pracowników. Ale i pracownicy muszą wiedzieć, że szukają pracy dla siebie, dla swoich rodzin, że prezes nie wszystko załatwi. Oni też są okiem spółdzielni, każdy jeden z nich. Mają zobaczyć, gdzie możemy pracować. Może jest jakaś nowa oferta. Może jest gdzieś budowa, na której możemy być podwykonawcami. I tak też robimy, bo nieraz okazuje się, że jest skromne zapytanie, a za nim kryje się jakaś duża oferta. Oni to czują, angażują się. Jeżeli się angażują, to lepiej pracują, bo wiedzą, że to jest ich przyszłość. Nie myślmy, że będziemy tylko rok pracować, do końca projektu. Pracujmy dłużej, może i do emerytury. Niekoniecznie za pensję podstawową. Założyłem na samym początku, że jeżeli będzie zysk, to będą premie. Nie chcę, żeby te pieniądze leżały na koncie, żeby je pokazywać. Jeżeli pracownicy wszystko zrobią dobrze, to dostaną godziwą pensję.
O sukcesie decyduje też jakość usług. Zauważam, że jest dużo zapytań. To cieszy. Bo ja, nawet wliczając koszty pracy osób zatrudnionych w spółdzielni, mogę mieć ofertę lepszą dla kontrahenta, aniżeli konkurencja. Mogłem sobie na to pozwolić, szczególnie w tym pierwszym roku rozruchowym. Ja jestem bardzo rygorystyczny jako prezes i kładę bardzo duży nacisk na to, żeby nasza praca była dobra jakościowo. Teraz, kiedy możemy zlecenia spokojnie wykonywać, nie gonić za czasem, wykonujmy pracę bardzo solidnie. Dlatego właśnie osobiście nadzoruję te prace, przyjeżdżam parę razy dziennie. Pilnuję, żeby wszystko było zrobione tak, żeby kontrahent był zadowolony. Dobrze wykonana usługa przyciąga 5 nowych klientów, a źle wykonana zraża 10. Dlatego mówię, zróbmy wszystko dobrze na samym początku. Nie po to nazywamy się Gold Serwis, żeby teraz byle co robić.
AW: Z czym kojarzy ci się w tym momencie samo pojęcie ekonomii społecznej?
RB: Jako dyrektor departamentu organizowałem pierwszą konferencję na temat ekonomii społecznej w województwie. Wtedy, pamiętam przytoczyłem taki cytat: „Jedni drugich brzemiona noście”
[1]. Bogaci powinni wspierać tych, którzy borykają się z problemami, są słabi, biedni, bo nie mają pracy, są chorzy, zagrożeni wykluczeniem społecznym. Mogą nawet wpaść w alkoholizm, bo nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Trzeba wspierać.
Przedsiębiorstwa również mogą wspierać ekonomię społeczną. Mogą nawet wziąć pod swoje skrzydła firmy upadające, wesprzeć je, żeby odbiły się od dna i funkcjonowały dalej, bo tam są ludzie, którzy pracują. Oni też chcą żyć i pracować. Nieraz naprawdę błahostki decydują o tym, że firma istnieje, albo znika z rynku. Musimy wspierać się jak tylko możemy. Nie tylko jednostkowo, ale też firma firmę.
Firmy i same spółdzielnie mogą również wspierać inne spółdzielnie, ale istnieje jeszcze spora obawa przed konkurencyjnością. Kiedy powstaje nowa spółdzielnia od razu pojawiają się obawy, że zabierze pracę innym. Jedna spółdzielnia nastawia się negatywnie do drugiej. Tutaj, w Golubiu-Dobrzyniu, starosta powiedział, że spółdzielnia socjalna musi powstać i powstanie, ale że nie może to być spółdzielnia krwiopijcza, która zabierze pracę innym. To nie o to chodzi, żeby zabierać pracę innym, tu trzeba szukać nisz na rynku. Co z tego, że 5 osób zyskało zatrudnienie. Jeżeli będziemy działali agresywnie, to pięciu innych straci pracę. Musimy taką niszową działalność znaleźć, żeby nikomu pracy nie odbierać, ale mieć dochód.
W ogóle, my w Polsce musimy jeszcze popracować nad mentalnością narodową. Wydaje mi się, że brutalny kapitalizm, który przyjęliśmy, zabił w nas chęć pomocy. Właściciele firm są nastawieni tylko na zysk. Zysk finansowy, a przecieżnajlepszym zyskiem są pracownicy. Pracownicy, którzy są zadowoleni, przychodzą do pracy z entuzjazmem, z uśmiechem na ustach, bo wiedzą, że mają dobre wynagrodzenie i szanse na premię. Chce się im pracować, chce im się żyć. To jest ta wartość dodana do naszej pracy. Jestem teraz przekonany, że podmioty ekonomii społecznej, którymi są, między innymi, spółdzielni socjalne, idealnie wpisują się w ten nowy nurt rozwiązywania problemów społecznych poprzez praktyczne, efektywne i długofalowe projekty.
[1] Cytat z biblijnego Listu do Galatów (Gal 6,2).